środa, 22 stycznia 2014

Rozdział 2.

Rozdział 2.


Wsiadam do pociągu. Od razu za mną wsiada dwóch Strażników z Kapitolu. Pomieszczenie po prostu onieśmiela. Stoję w długim, szerokim korytarzu. Ściany są pokryte złotem, a podłoga jest hebanowa. Wielki żyrandol z tysiącami diamentów błyszczy się i rzuca promienie na całe pomieszczenie. Otwierają się przede mną wielkie, czerwone drzwi i wchodzę, prawdopodobnie do salonu. Od razu przede mną pojawia się Effie.
- Och! Tu jesteś, już się martwiłam! - mówi, ale bez przekonania.
"Tak, pewnie." - myślę. Czy ona na prawdę myśli, że uwierzę w te jej słowa?
- Usiądź sobie, chłopcze i czuj się jak u siebie w domu. Może to być trudne, bo to nie jest ta wasza... no... - waha się.
- Dziura? - pytam ją śmiało.
Effie krzywi się i odchrząkuje. 
- No więc, miałam bardziej na myśli mniej komfortowe pomieszczenie. 
Nagle słyszę chrapliwy, męski głos za moimi plecami.
- Powiedz wprost, że Dwunastka to dziura, my to wiemy, traktujmy się poważnie, Effie.
Spoglądam za siebie. W drzwiach stoi wysoki, szczupły mężczyzna. Ubrany był w kremową koszulę, potarganą przy rękawach. Przydługie, szerokie spodnie były poplamione. Jego szare oczy i zadziorny uśmiech ukazywały to kim był. Był ze Złożyska. To nasz mentor, Haymitch Abernathy.
Podchodzi do nas chwiejnym krokiem, w ręce trzyma do połowy pełną butelkę bimbru. Widzę, że Effie przewraca oczami i odsuwa się.
- No Haymitch. - mówi w końcu - Dlaczego Ty nigdy nie potrafisz się zachowywać z manierami?
Nasz mentor wybucha śmiechem. Przechyla butelkę i wylewa resztę napoju na fioletowy dywan.
- Och! - krzyczy Effie - Ten dywan wybrał sam prezydent Panem!
Ale Haymitch już jej nie słucha. Podnosi butelkę i wzdycha. Odkłada ją na stół i siada na fotel, na przeciwko mnie.
 - Maniery, maniery, maniery. - szepcze mentor -  jak je zachować, skoro kolejne dzieciaki szykują się na śmierć?
Po tych słowach wybucha śmiechem i nalewa sobie do kieliszka trochę rumu. Effie wzdycha i siada na kanapie przed kominkiem. Nic już nie mówi. Wiem, że chciałaby Haymitcha przegadać. 
- Jestem Pee... - zaczynam, ale przerywają mi kroki.
Do pomieszczenia wchodzi Katniss. Ma bladą, smutną twarz. Stoi w miejscu z założonymi rękami i patrzy na nas. Wtedy wstaje Haymitch i podchodzi do niej.
- Jest i nasza gwiazdeczka. - krzyczy.
Katniss odskakuje, zaskoczona reakcją mentora.
- Dzień dobry. - mówi dziewczyna i siada koło mnie. Spogląda na mnie, ale szybko odwraca wzrok. 
Zauważam błysk w jej oczach i czuję, że coś zaczyna we mnie wirować. Serce mi przyspiesza i zaczynam się pocić. Szybko wycieram ręce o spodnie i udaję, że wszystko jest w porządku. Przypominam sobie słowa mamy. "Dbaj o nią, chłopie." Uśmiecham się w duchu i zerkam na Katniss. Przypominam sobie kiedy pierwszy raz ją zobaczyłem. Miała wtedy niecałe 7 lat. W szkole, kiedy nauczycielka pytała kto zna pewną pieśń, ona od razu poniosła się w górę. Pamiętam do dziś jej głos, słowa piosenki:
"W niepamięć odpuść kłopotów moc,
Znikną na zawsze, gdy minie noc."
Śpiewała to z uśmiechem na twarzy. Jej warkoczyki opadały na ramiona i kołysały się delikatnie. Delikatne rysy ukazywały jej spokój. Pamiętam, że nie mogłem przestać na nią patrzeć. Gdy śpiewała wszyscy milczeli. Nawet ptaki za oknami zamilkły. Lecz kiedy zanuciła czterogłosową melodię, ptaki odpowiedziały. Kosogłosy. Katniss ma go teraz na broszce. Wyobrażam sobie co będzie kiedy rozpoczną się Igrzyska. Jedno wiem. Zrobię wszystko. Wszystko. Żeby była szczęśliwa. Pomogę jej przeżyć. Nawet za własne życie. Zastanawiam się chwilę dlaczego. I wtedy uświadamiam sobie. Przecież to dziewczyna mojego życia. Po prostu... po prostu ją kocham.