poniedziałek, 28 kwietnia 2014

Rozdział 5.


Rozdział 5.



Nasz pociąg biegnie właśnie po srebrnych torach. Z obu stron otacza nas rzeka - nie pamiętam jak się nazywa - o której uczyliśmy się kilka lat temu w szkółce. Trawa jest omotana błyszczącą rosą. Na drzewach rosną liście i pąki. Podziwiam piękne ogrody i sady. Brzeg rzeki jest opatrzony czerwonymi i białymi różami. Wieżowce jakby płynęły w chmurach, które delikatnie obijają się o szyby tych najwyższych pięter. Ulice są czyste i zadbane. Co chwilę przejeżdżają jakieś pojazdy, których nigdy wcześniej nie widziałem. Drzewa mają różne kolory, począwszy od jaskrawej zieleni, do ciemnego fioletu. Wszystko jest tutaj takie kolorowe. W Dystrykcie 12 otaczają nas czarne, szare i brązowe barwy. Oczywiście poza lasem, który jest poza terenem Dwunastki i mamy absolutny zakaz wstępu do niego. Cały Dystrykt otoczony jest siatką, podłączoną do prądu. Jednak to kolejne kłamstwo Panem. Druty nie są takie jak się ludziom wydaje. Skoro Katniss wychodziła na polowania, nie mógł być pod napięciem. Byłem w lesie. Raz. Ten jedyny raz, kiedy poszedłem za nią. To był wczesny ranek, kilka lat temu. Mieliśmy po 13 lat. Zauważyłem, że szła w stronę ogrodzenia, ubrana w brązową kurtkę po tacie, szerokie spodnie i przyduże buty skórzane. Nie spałem już, a nie dałem rady usiedzieć. Poszedłem za nią. Jeszcze nigdy nie byłem tak bardzo przerażony. Ciągle rozglądałem się, czy ktoś za mną nie idzie, obawiałem się, że Strażnicy Pokoju kręcą się tu i przyłapią i mnie i ją. Ale nic takiego się nie wydarzyło. Podpatrzyłem jak przechodziła między siatką, a kiedy zniknęła za drzewem zrobiłem to samo co ona. Przyglądałem się jak wyciąga łuk i strzały, skrada się i strzela do przelatujących ptaków. Niestety, nie jestem zbyt dobry w byciu cichym. Kiedy Katniss celowała do dzikich kur, nadepnąłem na gałąź. Odwróciła się z tak szybko, że się tego nie spodziewałem. W ostatniej chwili schowałem głowę za wielki dąb. Wiem, że ją przestraszyłem. Zaczęła biec. Nawet nie zerkała do tyłu, czy ktoś za nią idzie. Biegła przed siebie, omijając każdą możliwą gałązkę czy kamyczek. Była niesamowita. Do dziś nie wiem, jak ktoś z taką gracją i spokojem ucieka przez las. Stąd wiem, że poradzi sobie na arenie. Jednak muszę jej w tym pomóc.
Wyrywam się z zamyślenia i spoglądam na Haymitcha i Katniss. Haymitch siedzi na sofie i popija martini z cytryną, a Katniss spogląda na mnie. Po chwili kręci głową i wychodzi.
- Piękny jest Kapitol prawda? - pyta mentor.
- Tak... Jest cudowny. - odpowiadam beznamiętnie.
Wzdycham. Haymitch uśmiecha się do mnie pociesznie i sięga po wódkę.
- Może na prawdę już dość, co Abernathy? - słyszę głos Effie.
Haymitch wybucha śmiechem.
- Effie, moja droga. Od kiedy Twoje maniery pozwalają Ci, na mówienie do ludzi po nazwisku? - pyta złośliwie.
Effie rumieni się, ale puściła tą uwagę mimo uszów.
- Peeta, chłopcze, idź się przygotować, za 10 minut wychodzimy.
Odwracam się i patrzę przez okno. Nasz pociąg zwalnia. Przed nami wznosi się wielki budynek.
Haymitch wstaje. Podchodzi do Effie i mruczy jej coś do ucha i wychodzi. Ta krzywi się i odsuwa z niesmakiem, kiedy wyczuwa od niego zapach alkoholu. Uśmiecha się do mnie i znika za porcelanowymi drzwiami do kuchni.
Czyli już czas. Za chwilę wyjdę z pociągu. Jak z klatki. Przez kilka minut będę wolny, na wybiegu. Tylko po to, żeby później trafić na arenę i zabijać z zimną krwią. Jak dzikie zwierze.


_______________________

Krótki niestety, ale nie chcę zostawiać bloga takiego pustego. Następny rozdział postaram się napisać dłużej :)