niedziela, 5 stycznia 2014

Prolog.

Prolog.


Już koło godziny piątej z rano budzi mnie słońce, które oświeciło cały mój mały pokój. Na łóżku obok śpi mój brat. Ma spokojną twarz. No tak. Przecież on nie ma się czym stresować. W przeciwieństwie do mnie. Dziś są dożynki.  Dożynki. Myśląc o tym czuję niemiły uścisk w brzuchu. Siadam na łóżku, po czym powoli opuszczam nogi i zaczynam spacerować po pokoju i szukać poszczególnych ubrań. Kiedy znajduję już wszystko co jest mi potrzebne wychodzę z pokoju. Delikatnie stawiam kroki, żeby nie pobudzić rodziców i rodzeństwa. Schodzę po schodach i kieruję się do kuchni, która jest na co dzień wypełniona kolorami i zapachami z naszej piekarni. Dziś jest w niej pusto, ciemno i przerażająco. Na stole stoi koszyk z wczorajszym pieczywem. Otwieram szafkę, w której znajduję wodę i nóż. Biorę kromkę chleba z wczorajszego dnia i wlewam sobie wody do szklanki. Siadam na krześle, starając się nie myśleć o tym, co będzie za kilka godzin. 
- Peeta? Nie śpisz już chłopcze?
Szybko odwracam się i zauważam tatę, stojącego przed drzwiami. Uspokajam oddech.
- Nie mogłem spać. Nie dzisiaj. - mówię do niego spokojnie.
Ojciec podchodzi do mnie i kładzie mi rękę na ramieniu. Czuję jak palce zaciskają się na moim ramieniu. Wiem, że próbuje mi dodać otuchy, ale nie pomaga mi to. Staram się na niego nie patrzeć. Sięgam po szklankę z wodą i jednym ruchem ręki strącam ją ze stołu. Tata szybko puszcza moje ramię. Wstaję z krzesła i podnoszę resztki pozostałe ze szklanki. Tata podaje mi ścierkę, a ja szybko wycieram wodę z podłogi. 
- Pójdę się już ubrać, tato. - mówię szybko i wychodzę z kuchni.
Wchodzę do łazienki i rozglądam się. Pomarańczowe kafelki zawsze mnie uspokajały. Dzisiaj jednak już nic nie jest w stanie poprawić mi humoru. Powoli ubieram się w naszykowane ubrania, idealnie wyprasowane i dobrane, specjalnie na dożynki. Myję twarz i rozczesuję włosy. "No chłopie. Rozejrzyj się po tym pomieszczeniu, bo to może być ostatni raz kiedy tu jesteś" - myślę. Pośpiesznie odrzucam to jednak i powracam do moich codziennych czynności. Słyszę głos mamy. 
- Peeta! Schodź już, przez Ciebie znowu mamy się spóźnić?! Zwariowałeś? Powinniśmy być już na miejscu!
 Ehh. Zawsze co samo. Moja mama jest osobą bardzo nerwową. Najczęściej złości się właśnie na mnie. Zastanawiam się tylko co na to wpłynęło? Przecież nic złego nigdy nie robiłem. 
- Zaraz zejdę, mamo! - mówię głośno i zbieram swoje rzeczy.
Otwieram drzwi i rozglądam się po domu. 
- No nareszcie, już myślałam, że się nie wygrzebiesz. Wychodzimy! - krzyczy mama i pospiesza nas, wyganiając z domu.
Kierujemy się na plac w Dwunastym Dystrykcie. Widzę z oddali grupkę dzieci, które stoją w odświętnych strojach. Kilkoro z nich płacze. No tak. Dwunastolatki. To ich pierwszy rok. W Igrzyskach Głodowych biorą udział dzieci od dwunastego do osiemnastego roku życia. Trzeba mieć na prawdę ogromnego pecha, żeby z jedną kartką w kuli zostać wylosowanym. Ustawiam się w kolejce, za chłopakiem w moim wieku.  Młoda kobieta w kucyku każe wyciągnąć mi rękę, więc posłusznie ją podaję. Czuję ukłucie w środkowym palcu, jednak nie zwracam już na to uwagi. To mój czwarty rok. Cztery kartki w kuli. Jaka jest szansa, że to będę akurat ja? Minimalna. Podchodzę bliżej sceny i staję w rzędzie. Rozglądam się. Wszyscy są przerażeni. Dorośli, których dzieci nie biorą udziału w dożynkach są podekscytowani i robią zakłady, kto zostanie wylosowany, czy to będzie osoba ze Złożyska, czy raczej dziecko kupca. Mój wzrok zatrzymuje się na dziewczynie ze Złożyska. Jej ciemny warkocz zarzucony na prawe ramię podkreśla jej jasną karnację. Uśmiecham się. Cieszę się, że ją widzę. Widzę, że nerwowo skubie paznokcie i rozgląda się, szukając kogoś. Wygląda na niewyspaną, wiem to. Pewnie tak jak mnie, dręczyły ją koszmary dziś w nocy.
- Panie i panowie! Niech los zawsze wam sprzyja!
Te słowa wybijają mnie z zamyślenia i zerkam na scenę. Stoi tam kobieta ubrana jak "dziwoląg". Jest z Kapitolu, ma kapitoliński akcent i dziwaczny ubiór.
- 74 Igrzyska Głodowe czas zacząć! - mówi do mikrofonu.
Nagle z głośników wydobywa się Hymn Kapitolu. Zaraz po zakończeniu słyszymy historię Panem, kraju w którym mieszkamy. Panem zostało podzielone na 13 dystryktów i stolicę - Kapitol. Ostatni dystrykt zbuntował się i wzniecił powstanie. Kapitol wygrał i 13 Dystrykt zniknął z map Panem. Od tamtej pory, do roku, w dzień Dożynek, wybierane są dwie osoby z każdego dystryktu, chłopak i dziewczyna w wieku od 12-18 roku życia.
- Panie mają pierwszeństwo! - mówi Effie Trinket, kobieta z Kapitolu.
Staram się nie denerwować. Mój oddech jest płytki, obawiam się najgorszego. I wtedy słyszę:
- Primrose Everdeen! 
Czuję ukłucie w sercu. Rozglądam się i zerkam na młodą blondynkę w dwóch warkoczach. Jest przerażona. To jej pierwsze Dożynki. Nagle słyszę krzyk. Moje serce zaczyna szybciej bić i czuję, że słabnę. Znam ten głos. Nie mogę w to uwierzyć. Mam ochotę wyrwać się z tłumu, błagać ją, żeby tego nie robiła! Ale nic nie mogę zrobić... Jak przez sen słyszę głos dziewczyny ze Złożyska.
- Jestem ochotnikiem. Zgłaszam się na trybuta.
Serce mi zamiera. Katniss wychodzi na scenę. Ma puste spojrzenie i spokojną twarz. Patrząc na nią czuję się jakby to był kolejny koszmar, z którego nie potrafię się obudzić. Dziewczyna, o której śnię już od wielu lat, właśnie stoi na scenie i wpatruje się w swoją siostrę Prim. Czuję, że czas mija zbyt szybko. Nie wiem co następuje po tym, bo jestem jak w transie. Jednak to co następuje po tym przeraża mnie jeszcze bardziej. Zasycha mi w gardle i serce prawie staje. Z głośników słyszę bowiem głos Effie:
- Peeta Mellark!